Skarga o stwierdzenie nieważności małżeństwa

Prawo

rodzinne

Kategoria

wniosek

Klucze

brak potomstwa, podział majątku, separacja, skarga, stwierdzenie nieważności małżeństwa, symulacja, sąd, trudności małżeńskie, świadkowie

Skarga o stwierdzenie nieważności małżeństwa jest dokumentem składanym do sądu w celu uzyskania orzeczenia o unieważnieniu zawartego małżeństwa. W skardze należy zawrzeć wyjaśnienie przyczyn, które uzasadniają wniosek o stwierdzenie nieważności małżeństwa oraz przedstawić argumenty popierające takie żądanie.

dnia 15.07.2023 r.

Do Sądu Biskupiego

w Krakowie

Skarga o stwierdzenie nieważności małżeństwa

1. Powódka: Anna Kowalska, ul. Polna 12, 30-001 Kraków, 85031201234

Pozwany: Jan Nowak, ul. Leśna 2, 31-002 Kraków, 82112412345

2. Ślub kościelny: 15.08.2010 r., Bazylika Mariacka, Kraków

3. Proszę o stwierdzenie nieważności mojego małżeństwa z następujących powodów:

a) symulacja po stronie pozwanego

Sądząc po zachowaniu pozwanego zarówno przed, jak i po ślubie, ten nigdy nie miał zamiaru zawrzeć ze mną małżeństwa. Zawarty przez niego związek był fikcją. Nie wiem, jakie motywy kierowały pozwanym, które kazały mu ślubować przed ołtarzem, ale jego zachowanie świadczy o tym, że nie była to miłość, lecz zupełnie coś innego. Dlatego uważam, że ślubowanie pozwanego było nieszczere.

b) wykluczenie potomstwa po stronie pozwanego

Pozwany nigdy nie chciał mieć dzieci, co dało się zauważyć w trakcie trwania małżeństwa. Uważał, że dzieci to kłopot i zbędny balast. Posuwał się do cytowania niewybrednych żartów, kiedy próbowałam z nim na ten temat rozmawiać. Żadna rozmowa nie przyniosła skutku. Potomstwa, z powodu niechęci pozwanego do posiadania dzieci, nie mamy.

c) niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich po stronie pozwanego

Zachowanie pozwanego zarówno przed, jak i po ślubie pokazuje, że ten nie był zdolny do stworzenia wspólnoty małżeńskiej. Jego trudny charakter i zaburzona osobowość wykluczają stworzenie jakiejkolwiek wspólnoty z drugim człowiekiem, nie mówiąc już o związku małżeńskim, który niesie ze sobą tak wiele wymagań.

4. Historia małżeństwa

Mając 17 lat poznałam pozwanego w czasie pobytu w Zakopanem na wycieczce szkolnej. Był maj 2005. Bliższą znajomość zawarłam na Krupówkach. Pozwany był miły, uprzejmy i wykazywał duże zainteresowanie moją osobą. Następnego dnia po śniadaniu pojawił się z bukietem róż w hotelu, gdzie była zakwaterowana cała grupa - taki opiekuńczy i miły gest. Był 5 lat ode mnie starszy, co mi imponowało, bo jak mi się wydawało, był życiowo ustabilizowany, miał wtedy pracę. To, że był starszy, według mnie miało wskazywać, że był też mądrzejszy. Ja miałam wtedy innego chłopaka i nie chciałam utrzymywać znajomości z pozwanym. Po powrocie do Krakowa chciałam zapomnieć o nim, lecz pozwany nie pozwalał mi na to. Zdobył nie wiadomo skąd mój numer telefonu i zaczął wydzwaniać. Ja starałam się nie rozmawiać z nim, unikałam odbierania tych telefonów. Pewnego dnia, gdy zadzwonił kolejny raz, a ja odebrałam, poprosił mnie o 15 minut spotkania. Jedyne 15 minut rozmowy i - jak powiedział - da mi spokój. Zgodziłam się. W trakcie tego spotkania dał mi obrazek, który bardzo mi się podobał jeszcze w Zakopanem, gdzie wisiał na ścianie w jednym ze sklepików, a ja mu się dyskretnie przyglądałam, co pozwany musiał zauważyć. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze, rozmawialiśmy o życiu, o przeszłości i postanowiliśmy spotkać się ponownie. Chciałam być uczciwa, więc natychmiast zerwałam znajomość z drugim chłopakiem. Dalej uczęszczałam do liceum, a z pozwanym spotykałam się w weekendy. On przyjeżdżał do mnie, wydawało się, że zawsze taki kulturalny i miły. 2 miesiące później w lipcu pojechaliśmy nad morze do Władysławowa na wakacje. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam inne oblicze tego człowieka. Był zimny, mało rozmowny, niezdecydowany, ale wtedy nie zastanawiałam się nad tym zbyt głęboko, bo byłam już zakochana. Wydawało mi się, że to jest reakcja na to, że pierwszy raz sami wyjechaliśmy na tyle dni i przebywamy 24 godziny na dobę razem. Nie chciałam widzieć wad, dopatrywałam się samych zalet, próbowałam wszystko tłumaczyć sobie w jak najlepszy sposób. Pewnego dnia, gdy wybraliśmy się na spacer, idąc promenadą, przystanęłam przypadkowo przed jubilerem, pozwany zapytał wtedy, czy chcę wejść. Przytaknęłam i jak gdyby nigdy nic weszliśmy. Pozwany kupił wtedy pierścionek, który mi się spodobał i po wyjściu ze sklepu dał mi go w prezencie, mówiąc: "Masz i wiesz, co ci chcę powiedzieć". Tak wyglądały moje zaręczyny. Byłam zaskoczona, po pierwsze, samą sytuacją, po drugie, jej przebiegiem i formą, gdyż inaczej sobie wyobrażałam ten dzień, a na pewno liczyłam na to, że usłyszę coś więcej, np. słowo "kocham". Tak się jednak nie stało. Tydzień po powrocie do Krakowa pozwany przyjechał bez zapowiedzi do moich rodziców i poprosił o moją rękę, nie było kwiatów, jego rodziny, a moi rodzice zostali ot tak oderwani od swoich zajęć, nie mówiąc o całkowitym zaskoczeniu jego wizytą. Trochę czułam niesmak, że to tak przebiegło, ale oczywiście znalazłam w tym same dobre strony i wytłumaczyłam sobie, że tak ma być, że to nie bajka, tylko samo życie. Po zaręczynach mowa o wspólnym dalszym życiu ucichła. Ja skończyłam liceum na profilu matematyczno-fizycznym i planowałam naukę na wyższej uczelni. Pozwany wiedział o tym i nie wyraził na ten temat swojego zdania. Po skończeniu szkoły postanowiliśmy zamieszkać razem, by się lepiej poznać i ułożyć sobie razem życie. Ja proponowałam pozostanie w moim rodzinnym Krakowie, gdyż mielibyśmy mieszkanie, które odziedziczyłam po mojej babci, lecz pozwany nie chciał o tym słyszeć. Więc ustąpiłam, zamieszkaliśmy w Warszawie w mieszkaniu, które kupił jego ojciec po powrocie z Niemiec, gdzie przebywał 10 lat. Za wynajem tego mieszkania mieliśmy oddawać mu pieniądze w comiesięcznych ratach i tak się działo. Dostałam się na dzienne studia na Wydział Prawa. Zamieszkaliśmy razem od września 2007 r. w Warszawie. Początkowo było mi bardzo ciężko, gdyż przeniosłam się do obcego miasta, gdzie nikogo nie znałam. Próbowałam sama szukać pracy, bo na nikogo nie mogłam liczyć. Od października rozpoczęłam pracę w sklepie odzieżowym. Praca była ciężka, lecz nie narzekałam, cieszyłam się, że ją mam i mogę dzięki niej pomagać ludziom. Wtedy zaczęłam rozmawiać z pozwanym o wspólnym życiu. Starałam się rozmawiać z nim o ślubie kościelnym, ale to był bardzo trudny temat. On nie kwapił się do zalegalizowania naszego związku. Było mu to jakby obojętne. Wiele łez przez to wylałam, kilkakrotnie chciałam się wyprowadzić, ale on mnie zatrzymał. Po wielu rozmowach, a raczej moich monologach, bo w większości rozmowy na tym polegały, że ja mówiłam, pytałam, prosiłam, a on kwitował wszystko jednym zdaniem, w końcu ustaliliśmy datę ślubu na 15 sierpnia 2010. Bardziej była to moja decyzja niż pozwanego. Pozwany mało uczestniczył w przygotowaniach. Mówił, że nie będzie chodził na nauki przedmałżeńskie, bo on to robił w Niemczech, ale dokumenty ponoć zgubił w czasie pobytu na delegacji. Po wielu perypetiach dostał dokumenty potwierdzające zaliczenie kursu przedmałżeńskiego, na którym był podobno. Następnie były przygotowania do ślubu, przebiegały bez emocji i zaangażowania się pozwanego. Mimo niewielkiego zainteresowania również ze strony rodziców pozwanego odbyło się jedno spotkanie obu rodzin, na którym ustalono sprawy organizacyjne dotyczące ślubu i przyjęcia weselnego. Resztą zajmowali się moi rodzice. 2 tygodnie przed ślubem okazało się, że sesja egzaminacyjna na studiach wypada w terminie naszego ślubu. Ponieważ byłam na III roku, nie mogłam opuszczać zajęć, gdyż groziło mi to skreśleniem ze studiów. Udało mi się jednak wygospodarować te 3 najważniejsze dni mojego życia, tak mi się wówczas wydawało. Przez tydzień do ślubu nie rozmawialiśmy z pozwanym o tym wielkim dniu. Przez 3 dni przed ślubem nie widzieliśmy się. Były tylko krótkie telefony. Przyjechałam do Krakowa 13 sierpnia o godzinie 20:00. Byłam bardzo zmęczona, gdyż zajęcia na studiach były wyczerpujące zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Bardzo przeżywałam nadchodzący dzień ślubu. W czwartek przed przyjazdem do Krakowa przystąpiłam do spowiedzi i przyjęłam komunię świętą. Z narzeczonym spotkałam się zaraz przed ślubem w domu moich rodziców. Miało być błogosławieństwo i wyjazd do kościoła. Lecz zanim to nastąpiło, pozwany prawie w ogóle ze mną nie rozmawiał, było dziwnie. Pamiętam tylko jedno zdanie: "Nie denerwuj się". Zdziwiło mnie to, ale pomyślałam, że to stres i roześmiałam się, nie komentując, ani o nic nie pytając. Jego zachowanie tłumaczyłam tremą przed tak ważną chwilą. Odbyło się błogosławieństwo i pojechaliśmy do kościoła. Rozpoczęła się ceremonia ślubna, która przebiegała bez zaangażowania ze strony pozwanego. Nie było spojrzenia sobie w oczy w trakcie przysięgi ślubnej. W czasie przyjęcia weselnego po każdym moim toaście pozwany wycierał sobie usta serwetką, byłam zdziwiona i zwracałam mu na to uwagę, lecz nie było żadnego odzewu. Na następny dzień po weselu musiałam już wracać na studia i tak się stało. Pozwany nie pojechał ze mną. Przez kolejne 2 tygodnie nie przyjechał do mnie, choć miał taką możliwość i wystarczyło trochę chęci. Po powrocie do Warszawy zauważyłam, że stosunek pozwanego do mnie był jeszcze gorszy niż poprzednio, stał się wobec mnie bardziej oziębły. Myślałam, że to moja wina, że to przez te studia, starałam się to naprawiać. Inicjowałam miłe rozmowy, wspólne spacery itp. Było coraz gorzej, nasze wspólne wyjścia do kina graniczyły z cudem. Moje próby nawiązania kontaktu z pozwanym, płacz, nie dawały rezultatów. A ja tak chciałam mieć normalną rodzinę. Nawet wyjazdy do moich rodziców do Krakowa, gdzie on nie lubił przebywać, nie motywowały go do wspólnych wyjść do restauracji. Twierdził, że jest mu to niepotrzebne itp. Tak więc, by nie wszczynać kłótni, stopniowo ograniczałam wyjazdy do moich rodziców lub jeździłam sama. Nie przestałam jednak studiować, co bardzo pozwanego denerwowało. Jego rodzina sporadycznie kontaktowała się z nami. Następowało to tylko wówczas, gdy chodziło o pieniądze lub okazjonalnie. Jedynie od czasu do czasu jego ojciec przyjeżdżał do nas, bo nie pracował, lecz przeważnie wizyta była związana z naprawą czegoś w domu. Stosunki między nami pogarszały się. Brak tematów, oziębłe traktowanie. Podjęłam pracę w swoim zawodzie. Pracowałam na półtora etatu, studiowałam i starałam się zajmować domem. Na początku starałam się, by było ciepłe danie codziennie, które przeważnie przygotowywałam wieczorem, bo pracowałam po 8 godzin dziennie. Spowodowane było to tym, że pozwany stracił pracę i przez długi czas trwania naszego związku nie pracował. Ja utrzymywałam dom, a on po prostu siedział w domu, przynajmniej tak go zastawałam po powrocie z pracy. Nie wysilił się nawet, by chociażby iść do urzędu pracy i sprawdzić oferty. Kiedy wracałam po ciężkim dniu, nie usłyszałam nigdy "cześć" albo "jak minął dzień". Zabierałam się do prac domowych. Pewnego dnia po powrocie z pracy około 18:00 zabrałam się do zrobienia pierogów ruskich, gdyż nazajutrz był piątek, a ja starałam się podtrzymać tradycję wyniesioną z domu i nie jadać w piątki dań mięsnych. Po ich zrobieniu, poczęstowałam pozwanego. W odpowiedzi zobaczyłam lekceważący wzrok i słowa odmowy. Ten prozaiczny przykład pokazuje, jak wyglądało traktowanie mnie przez pozwanego w ogóle. Po powrocie do domu nigdy nie mogłam liczyć na podanie choćby talerza zupy. Wszystko robiłam sama bez jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Pozwany w małżeństwie nie zaistniał. Pewnego dnia wpadłam na pomysł otworzenia prywatnej działalności gospodarczej poza pracą zawodową. Robiłam torebki ze skóry naturalnej. Myślałam, że może dzięki temu pozwany będzie miał pracę. Ja miałam wykonywać torebki, a on je rozprowadzać. Tak się jednak nie stało. Do wykonywania torebek i innych produktów zatrudniłam osoby trzecie, a sama zajmowałam się rozprowadzaniem produktów. Było to bardzo trudne, gdyż miałam 2 prace i jeszcze to. Na pomoc pozwanego jak zwykle nie mogłam liczyć. Trwało to około roku. Po czym stwierdziłam, że dłużej nie dam rady, tym bardziej, że zaniedbywałam naukę na studiach. Studiowałam w trybie zaocznym, więc jeździłam na zajęcia w weekendy. Pozwany nie martwił się o mnie. Ani razu nie pojechał ze mną. Nie dzwonił, czy dojechałam, to ja zawsze telefonowałam. Wydawało się, że dobrze mu jest w domu, ale dlaczego w takim razie zawarł ze mną małżeństwo? Podróżowałam w większości pociągami i autobusami PKP, bo pracowałam od 8:00 do 16:00, a zajęcia były od 8:00 w sobotę do późnego wieczora w niedzielę. W Krakowie większość czasu spędzałam na uczelni, nocowałam u koleżanki z roku, która najczęściej widywała mnie w stanie wyczerpania nerwowego, gdyż płakałam, czekając na telefon od pozwanego. Myślałam, że zadzwoni, że sobie przypomni, lecz nigdy to nie następowało. To ona i pozostałe koleżanki z roku, z którymi miałam najbliższy kontakt przez cały okres studiów, wspierały mnie, mówiły "nie płacz", "dasz radę", "myśl o studiach, bo dzięki nim będziesz miała co jeść". Studia były bardzo ciężkie, wymagały wiele nauki i poświęceń, ale to dzięki nim mam pracę i mogę pomagać ludziom. W dalszym ciągu studiowałam, pracowałam i myślałam, co zrobić, by moje małżeństwo było udane. Winę za niepowodzenia zrzucałam na brak pracy dla pozwanego i znów podjęłam kroki w tym kierunku, by go jakoś zaangażować. Postanowiłam otworzyć własną kancelarię prawną, by pracować w swoim zawodzie i przyuczyć do niego pozwanego. Zapisałam go na kurs aplikacji radcowskiej, aby mógł pracować ze mną. Nauka została przez niego rozpoczęta, a ja w międzyczasie szukałam środków finansowych na lokal do kancelarii. Mimo że to pozwany miał tu rodzinę, znajomych i koneksje, nikt nam nie pomógł choćby w tak prostych sprawach, jak remont. Ze strony jego rodziny słyszałam tylko same negatywy. W takiej sytuacji sama szukałam pomocy u obcych ludzi i ją znalazłam. Po wielu zmaganiach udało mi się otworzyć kancelarię, a pozwany miał przez to gwarantowaną pracę. Zyski były niewielkie, nie były wystarczające na spłacenie kredytu i utrzymanie nas obojga, więc ja nadal pracowałam w dotychczasowej pracy i zajmowałam się kancelarią. Miałam nadzieję, że teraz może uda się zbudować nam dom, że będzie dobrze między nami, że stosunek pozwanego do mnie się zmieni, lecz znów się pomyliłam. Nadal nie usłyszałam "kocham cię", "przepraszam" lub po prostu "dziękuję". Pewnego dnia mój młodszy brat postanowił mnie odwiedzić w Warszawie i przyjechał na 2 tygodnie na wakacje. Przebywał z nami, jeździł do pracy. Gdy jego wizyta dobiegła końca, powiedział mi, bym się trzymała i że mi współczuje. Po powrocie do Krakowa opowiadał rodzicom, co widział i czego był świadkiem, lecz oni stwierdzili, że jesteśmy młodzi i że musimy się dotrzeć. Jeżeli chodzi o współżycie małżeńskie, było bardzo ubogie, a jeżeli do czegoś dochodziło, to tylko z mojej inicjatywy. Próbowałam rozmawiać na ten temat z pozwanym, ale niestety zawsze spotykałam się z brakiem zainteresowania. W pewnym momencie zaczęłam myśleć, że może gdyby było dziecko, to zmieniłoby się nasze wspólne życie, lecz i ta myśl legła w gruzach. Po pierwsze, trzeba do tego dwojga, a po drugie, pozwany stale uciekał się do żartów na ten temat (np. "jeszcze nie teraz", "po co nam dzieci"). To było żenujące. I tak przez ostatnie 2 lata wspólnego mieszkania pod jednym dachem w 2 osobnych pokojach nie dochodziło do żadnych zbliżeń fizycznych. Pozwany nie przejawiał żadnych gestów czułości ani podczas świąt, ani gdy np. wracałam z podróży. Nigdy nie mogłam liczyć na jego pomoc ani na pomoc ze strony teściów, którzy byli bliżej niż moi rodzice. Pewnego dnia zadzwoniłam do teściowej, by jej powiedzieć, że nie dzieje się u nas najlepiej i rozpłakałam się, a w odpowiedzi usłyszałam, że może jeszcze kiedyś porozmawiamy i to była moja ostania rozmowa z nią. Pozwany miał starszą siostrę, u której też szukałam pomocy, by ratować nasz związek, lecz i tam nie znalazłam ratunku. Usłyszałam tylko, że oni byli chowani inaczej i ona nie umie na to nic poradzić ani mi pomóc. Tak więc zostałam sama ze swoim problemem. Z czasem moje rozmowy z pozwanym ograniczyły się do spraw finansowych lub zawodowych. Na tym tle także rozpoczęły się kłótnie. Po upływie 5 lat takiego traktowania postanowiłam złożyć pozew o rozwód. Zanim to zrobiłam, poinformowałam o tym pozwanego z nadzieją, że da mu to do myślenia i opamięta się. Skończyło się tym, że oboje pojechaliśmy do sądu i złożyliśmy wniosek o rozwód. Było mu to jakby na rękę. Ja po złożeniu wniosku spakowałam moje rzeczy i wyprowadziłam się do wynajętej kawalerki. Moi rodzice początkowo mieli odmienne zdanie na temat mojego postępowania. Mama podeszła do tego z dystansem, trochę się gniewała i nie przyjmowała do wiadomości tego, co się stało. Z czasem jednak, widząc postępowanie pozwanego, przekonała się i zaakceptowała moją decyzję. Tata od początku popierał moją decyzję. Natomiast teściowie w ogóle się tym nie przejęli. Wnioskowałam to z tego, że gdy moja mama zatelefonowała do nich z pytaniem, czy nie wiedzą, co się u nas dzieje, otrzymała odpowiedź, że oni o niczym nie wiedzą, a gdy byli u nas ostatnio, nic nie zauważyli. Rozwód został orzeczony za porozumieniem stron w 2016 r. Przez okres trwania sprawy rozwodowej i po jej zakończeniu spotykaliśmy się z pozwanym w kancelarii, a on zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, a my nigdy nie byliśmy małżeństwem. Rozmowy dotyczyły spraw bieżących. Od czasu do czasu wybuchały na terenie kancelarii kłótnie na tle finansowym, gdyż pozwany rościł sobie prawo do pieniędzy, na które nie pracował sam, lecz ze mną, i był pracownikiem przeze mnie zatrudnionym. Po rozwodzie jeszcze 2 lata pozwany pracował w kancelarii, gdyż było to jego jedyne źródło dochodu. Po 2 latach, na moje szczęście, dostał inną pracę jako przedstawiciel handlowy. Wówczas nasze drogi się rozeszły, przynajmniej tak mi się wydawało do czasu, gdy pozwany włamał się od mojej nowej wspólniczki do kancelarii i wyniósł sprzęt komputerowy, chcąc tym samym pozbawić mnie środków do życia. Wówczas nie pracowałam już w poprzednich firmach, a kancelaria był moim jedynym źródłem utrzymania. Złożyłam więc sprawę do prokuratury, dzięki czemu odzyskałam sprzęt. Po tym przykrym incydencie pozwany złożył sprawę do sądu o podział majątku. Ja wyprowadziłam się z Warszawy, zostawiając mu mieszkanie, częściowo umeblowane, samochód i oszczędności. Zabrałam tylko książki i parę niezbędnych rzeczy. Do chwili obecnej trwa sprawa o podział majątku, której postępowanie sam pozwany utrudnia. Reasumując: pozwany, jego zachowanie i jego postępowanie jest dla mnie wielką zagadką. Daje wiele do myślenia, a czyny, których się dopuścił, dają obraz braku jego dojrzałości. Uważam, że nie miał prawa tak postępować, jeżeli czynił to świadomie, wskazywałoby to na nieważność naszego małżeństwa, a jeżeli zachowanie pozwanego wynikało z jego zaburzonej osobowości, to również świadczyłoby o nieważnym ślubowaniu. W związku z tym proszę Wysoki Sąd o przyjęcie mojej sprawy, wydanie sprawiedliwego wyroku, a tym samym pomoc w ułożeniu mojego dalszego życia.

5. Świadkowie

Jako świadków w mojej sprawie podaję:

Maria Zielińska, ul. Kwiatowa 5, 30-003 Kraków

Piotr Wiśniewski, ul. Słoneczna 7, 31-004 Kraków

6. Załączniki

1. Akt małżeństwa

2. Wyrok rozwodowy

Anna Kowalska

(własnoręczny podpis)

Podsumowując, skarga o stwierdzenie nieważności małżeństwa jest istotnym dokumentem składanym przed sądem celem uzyskania orzeczenia unieważniającego małżeństwo. Wskazuje się w niej przyczyny, które uzasadniają wniosek o unieważnienie oraz przedstawia argumenty popierające takie żądanie.